Wczytuję dane...

KINO GÓR - 5 westernów rozgrywających się w górach

Niedawno K2 zostało zdobyte przez grupę Szerpów, więc to dobra okazja do opublikowania ostatniego zestawienia z cyklu "Kino gór". Tym razem biorę na warsztat gatunek westernu - opowieściom rozgrywającym się na Dzikim Zachodzie towarzyszą przecież często górskie krajobrazy. Wprawdzie nie ma tam zmagających się z warunkami pogodowymi alpinistów, ale są stróże prawa, kowboje, bandyci i Indianie. Wybrałem pięć tytułów, w których cała akcja lub wiele istotnych scen rozgrywa się właśnie w górskiej przestrzeni.

"Prawdziwe męstwo" (reż. Ethan Coen i Joel Coen, 2010)

Film braci Coen to ponowna adaptacja powieści Charlesa Portisa. W 1969 przeniósł ją na ekran Henry Hathaway, a występujący w roli głównej John Wayne zdobył za ten występ swojego jedynego aktorskiego Oscara. Nowa wersja opowiada tę samą historię w nieco bardziej ponury sposób, akcentując czasy i zasady odchodzące w niepamięć. Sporo tutaj melancholii, charakterystycznego dla braci Coen poczucia humoru, a zamiast nieskazitelnych postaci ze stali są zwykli ludzie ze swoimi słabościami. Fabuła skupia się na próbie odnalezienia bandyty, który zabił ojca głównej bohaterki. Część akcji rozgrywa się w zimowej atmosferze, a górska przestrzeń staje się miejscem pełnym nie tylko przemocy, ale ostatecznie również sprawiedliwości.

"Bracia Sisters" (reż. Jacques Audiard, 2018)

To mój osobisty faworyt - western nakręcony przez francuskiego reżysera Jacquesa Audiarda na podstawie powieści kanadyjskiego pisarza Patricka deWitta. W dodatku zrealizowany między innymi w górach w Hiszpanii oraz Rumunii. To opowieść zgrabnie dekonstruująca gatunek westernu, zawierająca elementy kina drogi, przygody polegającej na szukaniu skarbu oraz czarnej komedii. Sercem filmu pozostaje relacja między tytułowymi braćmi znakomicie odegranymi przez Joaquina Phoenixa i Johna C. Reilly'ego. Górskie krajobrazy w tym przypadku niosą ze sobą trochę spokoju, oddechu od wielkich skupisk ludzi, rozwoju cywilizacji. A my jako widzowie możemy ze zdziwieniem odkryć, że w westernie zdecydowanie bardziej interesujące od strzelanin są wymiany zdań i relacje między pozornie twardymi, a tak naprawdę wrażliwymi facetami.

"Dzień wyjętych spod prawa" (reż. André De Toth, 1959)

Przenosimy się wiele lat w przeszłość do zdecydowanie mniej znanego obrazu. A szkoda, bo dzieło André De Totha zasługuje na uwagę nie tylko z powodu interesującej historii, ale również mroźnej, zimowej scenerii. Oto już na samym początku w miasteczku położonym u podnóża gór narasta konflikt pomiędzy dwoma mieszkańcami. Kiedy już spodziewamy się pojedynku, to na miejsce przybywa grupa bandytów terroryzująca całą lokalną społeczność. Mieszkańcy muszą zapomnieć o dawnych urazach i razem stawić czoła niebezpiecznej sytuacji. "Dzień wyjętych spod prawa" wygląda imponująco pod względem wizualnym. Czarno-białe ujęcia z dominującym na ekranie śniegiem, a w ostatnim akcie bezlitosna natura uniemożliwiająca przeprawę przez szczyty górskie. Dla fanów gatunku pozycja obowiązkowa.

"Człowiek zwany Ciszą" (reż. Sergio Corbucci, 1968)

Kolejny śnieżny western, który wypada znać. O fenomenie spaghetti westernów kręconych w Europie w latach 60 i 70 pisano już całe książki, a najważniejszym nazwiskiem pozostaje w tym przypadku Sergio Leone, autor m.in. "trylogii dolarowej" z Clintem Eastwoodem. We Włoszech było jednak wielu innych, utalentowanych twórców. Jeden z nich, Sergio Corbucci, w 1968 roku zrealizował film odwracający do góry nogami wszystko to, do czego byli przyzwyczajeni fani klasycznych, amerykańskich westernów, opierających się na wyraźnym podziale na dobro i zło. Górskie krajobrazy, konie przedzierające się przez hałdy śniegu i lubujący się w przemocy łowcy nagród działający pod płaszczykiem prawa. Po szlachetnych kowbojach nie zostało już ani śladu. Warto wspomnieć o świetnej, nastrojowej muzyce skomponowanej przez Ennio Morricone.

"Strzały o zmierzchu" (reż. Sam Peckinpah, 1962)

Na koniec jeden z najważniejszych reżyserów kojarzonych z westernami. Sam Peckinpah i jeden z jego pierwszych filmów, wyraźnie podkreślających zmierzch Dzikiego Zachodu. Istotnym wątkiem jest przewiezienie ładunku złota z położonej w górach kopalni. Tego zadania podejmują się dwaj przyjaciele, ale jeden z nich nie ma dobrych intencji. W "Strzałach o zmierzchu" zasygnalizowane zostają rzeczy, które Peckinpah rozwijał później w kolejnych filmach. Czyli wystawiona na próbę przyjaźń, upadek zasad i ideałów oraz cywilizacja stopniowo wypierająca tradycję. Film stał się okazją do stworzenia ról podsumowujących własne kariery przez dwójkę aktorskich weteranów - Randolpha Scotta i Joela McCrea (dla pierwszego była to ostatnia rola, dla drugiego jedna z ostatnich). Warto zobaczyć, bo to istotne dzieło w symboliczny sposób wieńczące epokę klasycznego westernu.

Autor: Adam Lewandowski